Wpisy

Jaką technologię na siebie włożyć?

Styczeń sprzyja wszelkiego rodzaju podsumowaniom i zestawieniom. My postanowiliśmy przyjrzeć się rynkowi elektronicznych urządzeń, które można na siebie założyć, czyli tzw. wearables. Skłoniły nas do tego publikowane w 2019 roku niezależne raporty Canalys i IDG, analizujące ten rynek. Raporty obu firm analitycznych różnią się podawanymi liczbami, jednak jedno je łączy – na pierwszy rzut oka mają wydźwięk entuzjastyczny – rynek urządzeń wearables, po lekkiej zadyszce w roku 2018, w roku 2019 rósł jak na drożdżach o blisko 100% rok do roku. Diabeł tkwi jednak w szczegółach – do kategorii produktów wearables zaliczają się nie tylko zegarki, opaski fitness itp. ale także słuchawki – to głównie ich sprzedaż wygenerowała tak znaczący wzrost. Kategorie produktów takich, jak zegarki, czy opaski fitness też rosną – uśredniając o ok. 40% w stosunku rok do roku – jednak znacznie mniej dynamicznie. Przyjmując uśrednione wartości z zestawień obu domów analitycznych, na światowym rynku sprzedano blisko 180 milionów urządzeń typu wearables. Z czego 48% to słuchawki, 23% opaski fitness, 21% zegarki. 8% stanowiły produkty z kategorii „inne”. Światowym liderem sprzedaży wearables jest Apple – 35%, na drugim miejscu Xiaomi – 14,6%, trzecią lokatę zajmuje Samsung – 9,8%, czwartą Huawei – 8,4%, piątą Fibit – 4,1%, a inni producenci stanowią pozostałe 28,1%.
Na rynku polskim sytuacja jest zupełnie inna – najwięcej do powiedzenia mają firmy oferujące produkty zdecydowanie tańsze od Apple i Samsunga. Liderem polskiego rynku wearables jest Huawei – 32%, goni go Xiaomi – 26%, trzeci stopień podium należy do Samsunga – 22%, a Apple znalazło się na miejscu czwartym – 14%. Pozostałe 6% to producenci „inni”.

Statystyki i analizy swoją drogą, lecz nas z całej tej kategorii produktów interesują najbardziej dwa: zegarki i opaski fitness, jako że są to urządzenia pozwalające na opracowywanie użytecznych aplikacji. Biorąc pod uwagę strukturę sprzedaży widać wyraźnie, że rynek urządzeń tego typu dojrzał. Notuje niezbyt spektakularny, jednak stabilny wzrost, co oznacza, że tam, gdzie jest to zasadne, aplikacja pracująca na nadgarstku użytkownika powinna być ujmowana w planie produkcji oprogramowania, jako wartościowe uzupełnienie „workflow” lub możliwy kanał dotarcia. Na pewno w procesie projektowania środowiska programowego nie warto brać pod uwagę aplikacji na urządzenia ubieralne z tzw. powodów prestiżowych, czy w celach czysto marketingowych – biorąc pod uwagę strukturę rynku, zlecanie produkcji aplikacji na zegarki w takim wypadku byłoby wyłącznie sztuką dla sztuki. Reszta scenariuszy zależy od analizy przypadku. W sytuacjach, gdy ma to uzasadnienie z użytkowego punktu widzenia, wearables powinny być włączane w projekt.

Należy jednak wziąć pod uwagę, że samo planowanie w najbliższym czasie będzie trudne z powodu obarczenia procesu jedną dużą niewiadomą. Rynek wearables, w który ewentualnie warto inwestować, od strony programowej obejmuje trzy główne systemy operacyjne – watchOS (Apple), Tizen (Samsung) i WearOS (Google). O ile pozycja pierwszych dwóch jest stabilna z tendencją wyraźnie wzrostową (razem pokrywają blisko 50% rynku), o tyle sytuacja z WearOS jest zastanawiająca. Google najwyraźniej ma poważny problem z wypromowaniem swojego systemu – obecnie korzystają z niego po części Huawei i Xiaomi, rzadko Samsung, a jednym z największych producentów wykorzystujących system Google jest Fossil – nie ujęty nawet w raportach Canalys i IDG. Sytuacja WearOS jest zatem niepewna. Czy niedawne przejęcie firmy Fibit przez Google coś tutaj zmieni? Czas pokaże.

Internet rzeczy

Wyobraźcie sobie taką scenkę: wracacie autobusem z pracy do domu, tuż po wejściu do pojazdu wasz smartfon wibruje – powiadomienie o pobraniu opłaty za bilet – kasowników w autobusach nie ma od dawna. Chwilę później kolejne powiadomienie – lodówka uprzejmie informuje że skończyło się mleko, wobec czego zamówiła nową butelkę i po powrocie należy odebrać przesyłkę dostarczoną dronem na balkon, a ponadto kończy się termin przydatności do spożycia sera, w związku z czym trzeba go dziś zjeść lub wyrzucić. Czytacie dobre rady własnej lodówki i przy okazji wydajecie dyspozycję, że po waszym powrocie w domu ma panować temperatura 20 stopni, w ekspresie ma być gorąca kawa, a z głośników mają dobiegać dźwięki V symfonii Beethovena. Poinstruowany dom ustawi wymagane przez was parametry nie za wcześnie, żeby oszczędzać energię. Dom „wie” gdzie jesteście i kiedy wrócicie – zna wsze położenie dzięki geolokalizacji.

Wizja przyszłości? Otóż nie. Technologie pozwalające na taki styl życia są dostępne obecnie. Nie są jeszcze powszechne (poza geolokalizacją – choć na razie zamiast waszego domu o tym gdzie jesteście najlepiej wie Google), jednak za kilka-kilkanaście lat tak będzie wyglądało codzienne funkcjonowanie. Umożliwi to Internet rzeczy (z angielskiego IoT – Internet of Things). Wbrew pozorom nie jest to nowa koncepcja. Pierwszy raz użyto tej nazwy w 1999 r. Wówczas jednak brzmiało to jak futurystyczne mrzonki. Dwadzieścia lat później nikt już nie reaguje ironią, gdy pada ta nazwa. Smartfony, smartzegarki, smartopaski, smart-TV, smart-pralki, smart-lodówki – wszystko staje się „smart”, czyli wyposażone w oprogramowanie, aplikacje i połączone z Internetem. Każdy przedmiot codziennego użytku wkrótce będzie miał stałe połączenie z internetem. Nie tylko wszystkie moduły wchodzące w skład inteligentnych domów – sprzęt RTV, AGD, oświetlenie, instalacja grzewcza, liczniki, zegary. Także samochody, czujniki, czytniki stosowane w przemyśle, transporcie, czy handlu – wszystko połączone z siecią i wzajemnie wymieniające informacje – Internet rzeczy.

Rozwój i budowa IoT właśnie trwa – planując swoje działania na rynku oprogramowania, czy potrzeby IT dla swojej firmy lub organizacji należy mieć go na uwadze. Od mglistej idei do rozpoczęcia faktycznej budowy IoT minęło 20 lat. Za kolejne 20 lat Internet rzeczy będzie częścią codzienności. Rodzi to oczywiście dylematy natury odmiennej jak rozważania czysto programistyczne, czy technologiczne – np. kwestie prywatności, możliwości permanentnej inwigilacji (już obecnie każdy, kto ma smartfon z Androidem powinien coś na ten temat wiedzieć) – my jednak na naszym blogu zajmujemy się sprawami wyłącznie technologicznymi i związanymi z programowaniem, zatem roztrząsanie kwestii etycznych zostawimy autorom blogów o etyce.

Najpopularniejszy smartfon pod choinką

Jest nowy król bożonarodzeniowych prezentów technologicznych. Nie znaczy to jednak, że klasyczne kosmetyki, skarpetki i słodycze odchodzą w niepamięć. Szacunkowo, produkty z segmentu technologii stanowią niecałe 15% rynku świątecznych prezentów. Jak myślicie, co w tym roku było najczęstszym prezentem z kategorii „tech” pod choinką? Jak wynika z danych serwisu analitycznego Mixpanel – iPhone 7. Liczba aktywowanych iPhone’ów 7 w okresie świątecznym wzrosła o 12,7%. W ciągu 3 dni od Wigilii aktywowanych zostało więcej nowych urządzeń Apple, niż telefonów opartych o Androida.

Ogólnie produkty Apple (iPhone’y i iPady), podobnie, jak przed rokiem cieszyły się w te święta największą popularnością – ilość ich aktywacji wzrosła łącznie o 12,8 procent. To mniej o 3% niż przed rokiem. Jeszcze większy spadek zaliczyły urządzenia oparte o Androida. Przed rokiem liczba aktywowanych w ostatnich dniach grudnia telefonów i tabletów z Androidem wzrosła o 10,6%, w tym roku zaledwie o 2,6%.

Analizując całościowo aktywację nowych urządzeń na rynku łatwo wysnuć wniosek, że coraz większą popularnością cieszą się telefony o bardzo dużych ekranach – urządzenia z ekranami o przekątnej od 5 do 6,9 cali zajęły drugie miejsce z udziałem 37%. Najpopularniejsze obecnie telefony o przekątnej ekranu od 3,5 do 4,9 cala stanowiły 45% aktywacji. Przed rokiem było ich 54%. Liczba świątecznych aktywacji tabletów wyniosła 9% i nie zmieniła się od ubiegłego roku.

Wyobraźcie sobie, że zamiast poruszać palcem po ekranie waszego smartfona, po prostu na niego patrzycie, a on wie czego oczekujecie.

Wyobraźcie sobie, że zamiast poruszać palcem po ekranie waszego smartfona, po prostu na niego patrzycie, a on wie że jedno mrugnięcie oczami oznacza wykonaj połączenie, a dwa włącz aparat i zrób zdjęcie. W wyniku prac badawczych prowadzonych w Uniwersytetu Georgii w USA i niemieckiego Instytutu Informatyki im. Maxa Plancka nad nawigacją po interfejsie smartfona lub tabletu za pomocą wzroku, obecnie jest to już możliwe dzięki wbudowanemu aparatowi i okulografii – technice umożliwiającej rejestrację aktywności wzrokowej poprzez śledzenie ruchu gałek ocznych. Celem jest stworzenie oprogramowania służącego do sterowania smartfonem wzrokiem.

Algorytm wykorzystuje przednią kamerę urządzenia do rozpoznawania gdzie w danej chwili spogląda użytkownik. Na obecnym etapie prac osiągnięto dokładność śledzenia rzędu jednego centymetra. Możliwy zakres błędu wydaje się mały, to jednak zbyt mała obecna dokładność rozwiązania nie pozwala wprowadzić go do powszechnego użytku. Aby system stał się niezawodny potrzeba co najmniej dziesięciokrotnie większej rozdzielczości. Ta powinna zostać poprawiona dzięki zbieraniu kolejnych danym. Pracę rozpoczęto od stworzenia aplikacji przeznaczonej na iPhone’a, która zbiera informacje o tym jak ludzie patrzą na telefon w różnych okolicznościach. Wzrok jest rejestrowany frontową kamerą – w tym czasie ekran urządzenia wyświetla pulsujące kropki w różnych miejscach.

Dane uzyskane z pierwszej aplikacji posłużyły do stworzenia następnej, przechwytującej twarz użytkownika. Ten algorytm rozpoznaje pozycję i kierunek, w którym zwrócona została głowa i oczy oraz stara się zauważyć, wzrok użytkownika jest skupiony na ekranie. Aplikacja ma obecnie w bazie dane około 1500 osób. Do zredukowania błędu śledzenia do 0,5 cm potrzeba 10 tysięcy zeskanowanych twarzy, zatem jeszcze sporo czasu minie zanim algorytm będzie w pełni użyteczny.

Gdy to jednak nastąpi śledzenie wzroku stanie się ogólnodostępne i użyteczne. Do czego można to jednak wykorzystać? Bezdotykowe sterowanie nawigacją w samochodzie, zastosowania medyczne (śledzenie ruchu gałek ocznych jest wykorzystywane przy stawianiu diagnozy schizofrenii i wstrząśnienia mózgu), czy zabawa w mobilnych grach – przykłądy można mnożyć.